(fragment rozdziału)
Nie umarłam. To już było spore osiągnięcie.
Naprawdę nie zdziwiłoby mnie, gdyby podczas
mojej pierwszej, dość nerwowej podróży samolotem mewa wkręciła się w silnik,
niestabilny psychicznie pilot skierowałby maszynę prosto do morza albo
nastąpiłaby jakaś inna, kompletnie nieprzewidywalna awaria, w wyniku której
zginęliby wszyscy na pokładzie. Jasne, byłoby mi trochę szkoda (chociaż na
pewno mniej niż jeszcze kilka tygodni wcześniej) ale nie byłabym wcale
zaskoczona. Ostatecznie w moim życiu wydarzyło się ostatnio tyle złego, że taka
katastrofa byłaby idealnym zwieńczeniem tej kupki gruzów, w które zamieniły się
moje misterne plany.
Nie dość więc, że denerwowałam się, zajmując
miejsce pod oknem w klasie ekonomicznej, obok jakiejś starszej, dosyć
korpulentnej pani – w końcu to była moja pierwsza podróż samolotem – to jeszcze
melodramatycznie wyobrażałam sobie, co powiedzieliby moi znajomi, gdybym
zginęła w tej wyimaginowanej katastrofie. W zasadzie lepiej teraz niż za parę
miesięcy, kiedy wszyscy zdążyliby się już dowiedzieć, jak bardzo życie wybuchło
mi w twarz. Taka zdolna, tak dobrze się
zapowiadająca! Że też ta okropna katastrofa musiała nam ją zabrać tak wcześnie!
Przynajmniej tyle dobrego, że zrehabilitowałabym się po śmierci. I Robertowi na
pewno byłoby głupio. Może nawet doszedłby do wniosku, że nadal bym żyła, gdyby
nie zrobił mi takiego okropnego świństwa.
Na etapie startu doszłam więc do wniosku, że
katastrofa wcale nie zrobiłaby mi tak źle. No owszem, zginęłabym, ale
przynajmniej zanim wszyscy dowiedzieliby się, jak wielką byłam porażką. Dopiero
potem to mnie zrobiło się głupio. W końcu oprócz mnie na pokładzie samolotu
znajdowało się jakieś sto pięćdziesiąt osób. Nie zaryzykowałabym przecież ich
życia dla własnej wygody. To byłoby skrajne samolubstwo.
Po nieco ponad trzech godzinach przekonałam się
jednak, że moje dywagacje były bezzasadne. Przeżyliśmy. Chociaż trzymałam się w
niepewności, póki koła samolotu nie dotknęły pasa startowego na lotnisku w
Chanii. A nawet potem czekałam jeszcze z duszą na ramieniu, póki piloci nie
wyłączyli silników. W zasadzie dopiero kiedy pozwolili nam odpiąć pasy,
odetchnęłam z ulgą.
Nie znosiłam, gdy nie panowałam nad sytuacją. A
lecąc w charakterze pasażerki samolotem dokładnie tak się czułam. Że w razie
czego nie byłabym w stanie zrobić nic. Ponieważ zaś doskonale komponowało się
to aktualnie z całą resztą mojego rozpieprzonego życia, mimo pewnego poczucia
wewnętrznej harmonii było mi z tym jeszcze gorzej. Po tej pierwszej podróży
doszłam więc do wniosku, że samolot nie był moim ulubionym środkiem lokomocji.
Znacznie bardziej wolałam jeździć samochodem.
Nie miałam siły pchać się do wyjścia, rzucać na
ułożony na półce nad głowami bagaż podręczny ani entuzjastycznie komentować
rozciągającego się na zewnątrz samolotu krajobrazu. Nie zwróciłam uwagi nawet
na typowo polaczkowe wiwaty po wylądowaniu. Tylko moja nacja mogła w taki
sposób nagradzać pilotów za prawidłowe wykonanie ich pracy, to fakt. Ciągle jednak
myślałam tylko o tym, gdzie się znalazłam. I po co.
A właściwie z jak wielkiego braku celu.
Zawsze chciałam przyjechać na Kretę, to prawda. Od
dawna obiecywałam Marcie, że wyrwiemy się z Robertem na krótki urlop,
odwiedzimy ich, ale jakoś nigdy nie było kiedy. Ciągle albo praca, albo
przygotowania do ślubu, ostatnio na nic innego nie miałam czasu. A teraz, kiedy
wreszcie mogłam na Kretę przylecieć, nie czułam się tak, jakbym leciała na
urlop.
Czułam się tak, jak musiał czuć się Napoleon,
gdy dotarł na Elbę. Kreta była moją Elbą.
Moim zesłaniem.
CZEKAM XD
OdpowiedzUsuńAle tak w ogóle, to fajnie, że wracasz do klimatów Negatywu, cieszym się bardzo. To oznacza, że znów mogę zacierać rączki od nowości, ale nie ukrywam, że czekam na wilczki:)
Szablon śliczny i w ogóle. Ech, chciałabym żebyś pisała wszystkie te pomysły, które masz tam w zanadrzu XDDDD
Przynajmniej teoretycznie, co wyjdzie w praktyce (o ile w ogóle coś wyjdzie...) to nie wiem :D ale porównania do Negatywu tylko dlatego, że też Polka na wyjeździe i obcokrajowiec, no i będzie na pewno coś o ich pracy, niewiele więcej :)
UsuńA co do wilczków... Sama nie wiem. Niby pisze mi się dobrze, ale strasznie to sztampowe mi wychodzi. I ten główny bohater Gary Stu. Nikos tutaj, w Nici, z założenia byłby dużo ciekawszym charakterem ;)
Dziękuję, też mi się nawet podoba ;) i wiesz, też bym chciała xd
No i to mi się właśnie podoba, bo w sumie brakuje mi bardzo coś w stylu Saszy i Sandro, dlatego będę za to trzymać kciuki <3
UsuńA tam, bo nie jesteś przekonana, ale okej, nie będę Cię namawiać. Najważniejsze, żeby Tobie pisało się dobrze! :) Ja tam nie widzę przeciwskazań. Gary Stu też jest potrzebny w opkach :)
Hahaha, to nie jesteś sama :)
Dzięki :) mam naprawdę nadzieję, że to mi wreszcie wyjdzie ;)
UsuńNo nie jestem, ale nie zarzekam się, zobaczymy jeszcze xd nie lubię Gary Stu i Nikos właśnie nim zdecydowanie nie będzie. To znaczy, mogę czasami przeczytać o Garym u kogoś innego, ale u siebie go nie lubię ;)
To dobrze ;)
Oj tam, poczekajmy do zakończenia CS. Wtedy zdecydujesz, co dalej, tym bardziej, że jeszcze jest SEC:) Ja sama do tej pory zastanawiam się, co pisać, bo nie jestem przekonana do żadnego pomysłu;)
UsuńWażne, żeby nie przesadzisz też w drugą stronę, mi tam to nie przeszkadza, tym bardziej, że ja uwielbiam każdego Twojego męskiego bohatera;)